sobota, 21 września 2013

4. Moje kociątka, zabraliście moje dzieci!



Dogasające pochodnie rzucały złoty poblask na korytarze. Spoglądałam po raz setny na komnatę Asgardianina. Leniwie podniosłam się, i dostojnym krokiem ruszyłam w stronę komnaty kociątek. Usłyszałam dziwne odgłosy. Lekko się zaniepokoiłam, dzieci o tej porze jeszcze śpią. Dzikusy są u siebie w komnatach. Pobiegłam długim korytarzem do maluszków (co z tego że są duzi, to moje maluszki). Odmieniłam się i wygładziłam moją suknie, szybkim ruchem poprawiłam też opaskę i włosy. Płynnym ruchem otworzyłam ciężkie, kamienne drzwi. Pierwsze coś zwróciło moją uwagę to zielona poświata krążąca po pokoju. Stłumiony jęk wymknął się z moich ust.

-K..kocięta.- Zaszlochałam cicho. Dwa ciała leżały w kałuży krwi z poderżniętymi gardłami. Reszta ciał była poćwiartowana i porozrzucana po całej komnacie. W jej rogu stała kobieta o blond włosach. Trzymała najmniejszą jeszcze żywą, uczennicę, powoli odcinała jej tępym nożem rękę. Wrzasnęłam głośniej. Kobieta, ubrana całkowicie na zielono-i zbyt wyzywająco- spojrzała na mnie wściekłym spojrzeniem. Gdyby wzrok mógł mordować, właśnie bym padła martwa. Puściła dziewczynkę, i mocnym kopnięciem wbiła obcas w jej główkę. Spojrzałam na jej zmiażdżoną, główkę.
-Ty… zabrałaś mi go!- Wrzasnęła złotowłosa.
Zdębiałam. O kogo mogło jej chodzić? Ostatnio męczę się z tylko z Anubisem,  i milionem czczących mnie ludzi. Kobieta wystrzeliła w moją stronę jakimś płomieniem. Rzuciłam się do ucieczki. Sachmet jest od wojny… w sumie jesteśmy jakby tym samym. Ale ja zajmuje się głownie dziećmi. Nie lubię korzystać z magii wojennej. Zużywa dużo siły, i skóra mi się wtedy wysusza. Trochę też po niej szaleje.  Zaczęłam biec korytarzami.
-Horusie! Izydo, matko moja. Pomóżcie mi ktokolwiek!- Wrzeszczałam najgłośniej jak umiałam. Dobiegłam do komnaty Thora. Zaczęłam panicznie walić w drzwi. Słyszałam jak tak kobieta się zbliża. Wołała mnie słodkim, uwodzicielskim głosem. Po chwili drzwi się otworzyły. Wpadłam wprost w ramiona blondyna.  Wbiłam mu paznokcie w ramię.
-Oh ja wy słodko wyglądacie. Ra zostanie strącony z nieboskłonu. –Oznajmiła kobieta.
-Amoro czy ty oszalałaś, to zniweczy szanse na pokój!- wrzasnął  Thor, tuląc mnie mocno.
-Nie obchodzi mnie nic oprócz ciebie, zrobię wszystko. WSZYSTKO.-Zaśmiała się szaleńczo.
Thor został odrzucony w tył. Amora podeszła do mnie. Uśmiechnęła się szyderczo.
-Dobranoc koteczku, tysiące lat spania cię czeka.-Powiedziała słodkim głosem.
-Zapomnij, niech cię Apofis* pożre!- Krzyknęłam.
Użyłam magii bojowej. Duży hologram hybrydy, otoczył moje ciało. W ręce trzymałam długi i cienki sztylet. Złote ciało poruszało się jak ja. Natarłam na kobietę z całej siły. Jej magia jest mi nieznana, nie wiedziałam że mam przed sobą, czystą furię. Jeden błysk. Jeden cios. Czysty, przeszywający ból. Ciemność. Pokonała mnie jednym ciosem. Izydo, moja matko, przepraszam cię. Zawiodłam. Zapadłam w sen. 

*Apofis-bóg chaosu, często przedstawiany jako zły wąż, próbujący połknąć słońce.